Rejestracja
Gdy się rejestrowałem, Hey był jeszcze w fazie zamkniętej bety. Oznaczało to, że musiałem napisać maila do jego twórców i opisać swoją historię, co też prędko uczyniłem. Zanim jednak dostałem odpowiedź, do Hey zaprosił mnie właściciel X-Teamu, co było deczko zaskoczeniem :)
Nie martw się jednak – w tym momencie serwis jest już otwarty na rejestracje dowolnych osób.
Pierwsze wrażenie Hey.com
Po utworzeniu konta, szybko ustawiłem przekierowania z Gmaila na Hey, żeby zacząć otrzymywać maile w nowej appce. Co ciekawe, zanim mail wpadnie do skrzynki odbiorczej (przekornie nazwanej Imbox zamiast Inbox), musi przejść naszą weryfikację, czyli tzw. screener. Czy to jest coś, co nas interesuje? Czy nigdy nie chcemy więcej widzieć wiadomości od tego nadawcy? A może jest to faktura od klienta albo newsletter? Tak, Hey pozwala nam na kategoryzowanie maili, o czym jeszcze za moment opowiem.
Design na początku mnie zaskoczył, ale po kilku dniach zacząłem doceniać jego minimalizm. Jest tam wszystko, czego potrzebuję i nic więcej.
Imbox, Feed i Paper Trail
Hey pozwala na przypisanie maili do 3 grup: Imbox, Feed albo Paper Trail.
Imbox to tak naprawdę zwykła skrzynka odbiorcza, nic specjalnego.
Paper Trail służy do zbierania potwierdzeń płatności i faktur, czyli coś, co w teorii powinno mi się bardzo przydać.
Natomiast Feed to funkcja, na którą najbardziej liczyłem! Zadaniem tej części aplikacji jest zbieranie newsletterów i zamienianie ich w feed, czyli taką ścianę wiadomości, którą mogę w dowolnym momencie przewijać i czytać.
Czy to się sprawdza? Otóż nie, a przynajmniej jeszcze nie. O wadach napiszę kilka akapitów niżej.
Na tym w zasadzie rewolucyjność Hey się kończy. Możemy jeszcze przypinać maile i odkładać je na później, ale to funkcje, które są dostępne również w innych klientach poczty.
Aplikacje Hey
Imbox działa świetnie w przeglądarce, i to zarówno na komputerach, jak i tabletach i telefonach. Mimo to, twórcy zdecydowali się również na wydanie natywnych aplikacji na praktycznie wszystkie platformy: MacOS, Windows, Linux, iOS i Android.
Niestety, wersja na MacOS to zwykły web view, czyli aplikacja opakowuje przeglądarkę internetową z otwartym hey.com. Po co? Nie mam pojęcia. Być może w przyszłości planowane są dodatkowe natywne funkcje, ale na razie ich nie dostrzegam.
Aplikacja mobilna działa zaskakująco dobrze, przynajmniej przez większość jej używania, bo czasem zdarzy się jednak nieprzyjemna zwiecha wymagająca restartu.
Prywatność
Jednym z filarów budowania Hey.com ma być stawianie na prywatność. W odróżnieniu od Gmaila, Hey rzekomo nie czyta naszych maili i automatycznie stara się blokować wszystkie narzędzia śledzące zawarte w wiadomościach.
Powiem szczerze, że wcale mi się to nie podoba i nie widzę opcji, aby tę funkcję wyłączyć. Już śpieszę z wyjaśnieniami: Czasem chcę, aby ktoś mógł mnie śledzić. Wiem, ile trudu kosztuje stworzenie dobrego newslettera i chciałbym, aby autorzy i autorki widzieli, które linki się klikają, a które nie, która treść interesuje bardzo, a która wcale.
Wady i bugi Hey.com
No dobra, wszystko pięknie, prawda? Niestety nie do końca, bo w wielu miejscach pojawiły się u mnie bardzo irytujące bugi. Hey w przeglądarce działało świetnie, dopóki skrzynka odbiorcza była pusta. Teraz, gdy maili jest zaledwie kilkadziesiąt, muli przy przewijaniu! Czasem też cały ekran miga na biało, gdy przeskroluję za szybko. Nie wyobrażam sobie za bardzo wydania aplikacji internetowej, która ma tak oczywiste błędy.
Co więcej, jeśli przewiniemy w dół do jakiegoś maila, otworzymy go, a następnie cofniemy, to zostaniemy przeniesieni na samą górę listy wiadomości. To bardzo denerwujące szczególnie w sytuacjach, gdy się czegoś szuka i otwiera jeden mail po drugim. Znowu, nie mam pojęcia, jak to przeszło przez QA.
No i jeszcze taka mała rzecz, która wkurza: Każde rozwinięcie menu dzieje się z zauważalnym opóźnieniem, które wynika z pobierania czegoś z sieci.
Rozumiem, że to są problemy pierwszego świata, ale, hej (no pun intended), czy wymyślanie nowego maila nie jest również próbą rozwiązania problemu pierwszego świata? A jeśli tak, to czemu nie zrobić tego idealnie?
Czy Hey rozwiązało moje problemy?
Nie. Mam wrażenie, że w Hey mam jeszcze większy bałagan, niż w zwykłym Gmailu.
Po pierwsze, nie znajduję miejsca na odkładanie maili, które kiedyś mi się przydadzą. Nie chcę ich trzymać w Imboksie, ale nie chcę ich usuwać. Na przykład mój kontrakt z firmą podpisany 4 lata temu. Co z nim zrobić? Mój mail to także archiwum wszystkiego, co kupowałem, podpisywałem, albo ustalałem. W Hey nie znajduję na to miejsca.
Feed – wielki zawód. Fajnie, że wpadają tam newslettery, ale używanie tego jest mega niewygodne. Po prostu. Gdy przewijam, to maile są widoczne tylko do połowy i każdego z nich muszę ręcznie rozwinąć. Poza tym, nie ma sposobu, aby oznaczyć, że coś już czytałem. Jeśli w tym tygodniu wpadnie mi kolejne 10 maili z wiadomościami, to praktycznie niemożliwe jest, żeby wrócić do tego jednego nieprzeczytanego newslettera z czerwca. Dla mnie – kompletna klapa.
Paper Trail – po co to istnieje? Serio. Brzmiało fajnie, ale nie różni się absolutnie niczym od zwykłej etykiety czy folderu w jakimkolwiek programie do obsługi poczty. Nie ma żadnych dodatkowych funkcji, a wprowadza tylko niepotrzebne zamieszanie.
Filtry i automatyczne etykietowanie – nieobecne. W Gmailu (i każdym innym kliencie poczty, jakiego kiedykolwiek używałem) mogę konfigurować reguły, wedle których maile są oznaczane zgodnie z moim upodobaniem. Przykładowo, wszystkie wiadomości pochodzące z prywatnego adresu księgowej oraz z domeny firmy, w której pracuje, dostają etykietę „księgowość”. Tego w Hey nie ma, a jest mi absolutnie niezbędne do wydajnej pracy.
Cena i podsumowanie
Na koniec ważna informacja: Hey oferuje 14-dniowy okres próbny, ale później kosztuje $99 rocznie + VAT, czyli ok. 485zł brutto. To jakieś 40zł miesięcznie. Co gorsza, jeśli chcielibyśmy skorzystać z zakupów zwolnionych z VAT (tzn. „na firmę”), to nie możemy po prostu wprowadzić numeru NIP na stronie, jak to się robi przy płatności za większość SAAS-ów, tylko musimy skontaktować się z pomocą techniczną…
Niestety, jeśli zaczniecie korzystać ze swojego adresu @hey.com, to prawdopodobnie będziecie chcieli zapłacić przynajmniej za pierwszy rok… bo w innym wypadku ktoś inny będzie mógł Wasz email przejąć. Ma to sens, żeby użytkownicy nie tworzyli milionów adresów, które potem byłyby zajęte i nieużywane, ale jednocześnie też gryzie mi się to z założeniami aplikacji, która przecież na piedestale stawia prywatność. Jeśli skończy się mój okres próbny i ktoś inny zrejestruje tego samego maila, to potencjalnie dotrą do niego wiadomości od osób, które chciałyby się skontaktować ze mną… Na szczęście, jeśli zapłacimy tylko raz, to adres będzie nasz już na zawsze. Po pierwszym roku można też ustawić dożywotnie przekierowanie wiadomości na innego maila, jeśli nie zdecydujemy się na dalsze korzystanie z Hey.
Podsumowując, czy warto? W mojej ocenie nie, a 485zł rocznie to naprawdę sporo za tak niedopracowany serwis, który oferuje jakieś szczątkowe nowości. Myślę, że twórcy Hey nie zdążą naprawić bugów, a już ktoś stworzy wtyczkę do Gmaila implementującą poprawnie działający Feed 🙃
Za dwa dni koniec mojego okresu próbnego i z radością wrócę do Gmaila!